Lektorzy z bardzo daleka

Spo­ty­ka­my się na dużej prze­rwie koło sali, w któ­rej wła­śnie mie­li zaję­cia. Są uśmiech­nię­ci, natu­ral­ni i skrom­ni, nie ema­nu­ją poczu­ciem wypeł­nia­nia jakiejś dzie­jo­wej misji. Przy­je­cha­li do nas, aby sobie po pro­stu poga­dać. Gdy do nich pod­cho­dzę i zaga­du­ję, nie czu­ją się ani zasko­cze­ni, ani spe­sze­ni. Od razu zaczy­na­ją nawi­jać, w zasa­dzie jed­no­cze­śnie. Wolon­ta­riu­sze-lek­to­rzy, Pau­li­na z Mek­sy­ku oraz Yigit (wymo­wa: Yyt) z Tur­cji, któ­rzy od dwóch tygo­dni przy­bli­ża­ją naszym uczniom kul­tu­rę swo­ich kra­jów, a przy oka­zji robią to po angiel­sku i hiszpańsku.

Pomi­nę począ­tek naszej roz­mo­wy. Jest tro­chę kan­cia­sty, pada w nim kil­ka oczy­wi­stych pytań i prze­wi­dy­wal­nych odpo­wie­dzi. Wra­że­nia z poby­tu? Pol­skie atrak­cje? Ulu­bio­na pol­ska potra­wa? Kra­ków. Góry. Pau­li­na — barszcz. Yigit — gołąb­ki. W tym ostat­nim przy­pad­ku odpo­wiedź pada ze stro­ny Szy­mo­na z kla­sy 3 et, któ­ry przez pierw­szy tydzień gościł Yigi­ta u sie­bie w domu. Turec­ki lek­tor pota­ku­je, jak­by tro­chę za gor­li­wie. Czyż­by Szy­mon gościn­nie fasze­ro­wał go w domu kapu­stą przez wszyst­kie sie­dem dni, spóź­nio­ny o 334 lata na Odsiecz Wiedeńską?

Roz­mo­wa roz­krę­ca się na dobre. Jestem cie­kaw, czy pol­ska szko­ła bar­dzo się róż­ni od szkół w Mek­sy­ku i Tur­cji. W odpo­wie­dzi sły­szę, że nie­ko­niecz­nie, cho­ciaż pew­ne odmien­no­ści fak­tycz­nie ist­nie­ją. Zacznij­my od Tur­cji, gdzie w nie­do­in­we­sto­wa­nych pań­stwo­wych szko­łach kla­sy liczą nawet ponad pięć­dzie­się­ciu uczniów. Jak sobie usią­dziesz z tyłu kla­sy, to przez cały dzień nie zoba­czysz nauczy­cie­la; wyją­tek to sytu­acja, gdy kole­żeń­stwo powia­do­mi cię głu­chym tele­fo­nem, że jesteś wzy­wa­ny do odpo­wie­dzi. Chcesz lep­szych warun­ków i nauki na wyso­kim pozio­mie, idź do jed­nej z wie­lu szkół pry­wat­nych. Ści­śnie cię moc­no za kie­szeń, odtąd zamiast kupo­wać skar­pet­ki, nauczysz się je po mistrzow­sku cero­wać. Jesz­cze inna spra­wa: turec­cy nauczy­cie­le cie­szą się dużym spo­łecz­nym powa­ża­niem. Jak znaj­du­ję w Inter­ne­cie (spraw­dzam po roz­mo­wie z lek­to­ra­mi), „nor­mal­ne jest zapra­sza­nie nauczy­cie­li na swój ślub”… A Mek­syk? Szko­ły w Mek­sy­ku przy­po­mi­na­ją nasze. Po chwi­li namy­słu Pau­li­na zauwa­ża, że mek­sy­kań­scy ucznio­wie mają dłu­gą prze­rwę na lunch.

Kil­ka zdjęć. Na pierw­szym prze­sym­pa­tycz­ny duet mek­sy­kań­sko-turec­ki. W unie­sio­nej dło­ni Yigit zda­je się trzy­mać rewol­wer — nie da się ukryć, że zarów­no on jak i Pau­li­na to dziel­ni despe­ra­dos. Przy­je­chać do naszej szko­ły, z tak dale­ka i w taką zim­ną porę roku (u nich chy­ba moż­na teraz wyle­gi­wać się na pla­ży, u nas — naj­wy­żej przed kwar­ców­ką w pia­skow­ni­cy)? Do tego docho­dzi koniecz­ność radze­nia sobie z róż­ny­mi, nie­ocze­ki­wa­ny­mi pro­ble­ma­mi. Taki kło­pot ma Pau­li­na. Nie wie, jak wró­cić do Mek­sy­ku — wyku­pi­ła bilet powrot­ny w liniach lot­ni­czych, któ­re zban­kru­to­wa­ły. A powrót tuż tuż…

Sce­na jak z tele­wi­zyj­ne­go seria­lu pt.„Wspaniałe Stu­le­cie”. Na środ­ku Suł­tan­ka i Suł­tan, obok któ­rych napi­na się dum­nie Wiel­ki Wezyr Kon­rad, woko­ło — weso­łe dwo­rzan­ki z 2 ct. Na zdję­ciu zabra­kło jed­nej waż­nej posta­ci — Pani Mal­wi­ny, któ­ra od kil­ku lat spro­wa­dza do nas zagra­nicz­nych lek­to­rów. To zaję­cie dla niej. „Lubię orga­ni­zo­wać i pla­no­wać”, przy­zna­je się przy jakiejś oka­zji niczym sama suł­tan­ka Hürem.

Wróć­my jesz­cze na chwi­lę do roz­mo­wy z lek­to­ra­mi. Yigit i Pau­li­na mówią cie­ka­wie, ale prze­rwa powo­li dobie­ga koń­ca. Zada­ję ostat­nie pytanie:

Ja: Co naj­bar­dziej was zasko­czy­ło pod­czas poby­tu w naszym kraju?

Pau­li­na i Yigit: Macie świet­ną kuch­nię. Dziw­ne, że nie zna­ją jej na świecie.

Yigit: Jak ktoś prze­cho­dzi przez jezd­nię, to samo­cho­dy się zatrzy­mu­ją (wyrzu­ca to z sie­bie na jed­nym oddechu).

Roz­le­ga się dzwo­nek na lek­cję. Yigit mówi jesz­cze, że w naszych mia­stach jest dużo drzew, a potem żegna­my się. Prze­ci­skam się przez kisz­ko­wa­ty kory­tarz, tłu­my jakoś się nie zatrzy­mu­ją. Mija kil­ka godzin, a potem dni. Lek­to­rzy opusz­cza­ją naszą szkołę.

Dzi­siej­szy wpis na blo­gu zro­bił się pato­lo­gicz­nie dłu­gi. Prze­ry­wam i pozdrawiam!

Loading

Face­bo­ok Comments

Dodaj komentarz