Pan Jarek kuje czaszkę, czyli ratuj się, kto może
W szkole ostatnie chwile na poprawę ocen końcoworocznych. Kończy się długa seria sprawdzianów ratunkowych, które jednemu podnoszą ocenę albo ciśnienie, u drugiego powodują wypadanie włosów, a trzeciemu smętnie machają ręką z niemym pożegnaniem Goodbye Hollywood. Gdy wakacje za progiem, to ciężko mobilizować się do nauki — mimo to wzywam wszystkich zagrożonych: nie pakujcie jeszcze wakacyjnych waliz z klapkami do chodzenia po piasku, tylko kujcie do „ratunków”. Po co komu poprawki i warunki?! Dobra poprawka to martwa poprawka.
Dzisiejszy wpis jest skromny, skromniutki. Zamiast zdjęć i długich linijek tekstu dostajecie krótką ścieżkę audio. Tym razem nie jest to zwykła piosenka (o ile w ogóle na tym dziwnym blogu są jakieś zwykłe piosenki 😉) tylko reklama — Pan Jarek zachęca do nauki w ostatnich dniach roku szkolnego. Obok niego usłyszycie głos pewnego jegomościa ze strony pixabay.com.
Mówiąc krótko: ratuj się, kto może!
Jeśli jesteście w nastroju do nieco dłuższego czytania, to możecie zapoznać się z pełnym tekstem piosenki:
„Kuj do ratunku”
Nie chciej warunku,
kuj do ratunku,
męcz swoją czaszkę
i kuj na blaszkę!
Nie chciej poprawki,
zostaw zabawki,
zostaw chłopaka,
zostaw dziewczynę,
pij ciągle kawę albo benzynę!
Zatem kujcie swoje czaszki. Do zobaczenia, kończę zanim dojdzie do eksplozji 😉
Dzień Otwarty, czyli powrót na imprezę
Gdybym zatrudnił sztuczną inteligencję, to dzisiejszy wpis byłby już zeszłotygodniowym. Cóż, jak się rzeźbi chałupniczo własnymi siłami, to trzeba się uzbroić w cierpliwość… Trudno. Przejdźmy do rzeczy. Dzisiaj wprosimy się na szkolny Dzień Otwarty w wersji cyfrowej — pokażę kilka fotek, które umknęły social mediom i dorzucę do nich swoje trzy grosiki. Wracamy na imprezę.
28.04, piątek przed południem. Jesteśmy w środku młyna. Goście z podstawówek dopisują, momentami na schodach przy portierni jest ścisk jak w Black Friday.
Nie będzie oglądania mebli jak w salonie Ikei. Na szczęście! W Dzień Otwarty ludzie z Tuwima mają lepszy towar dla gości — swój vibe i kreatywność. W klasach i na korytarzach widać dekoracje nawiązujące do krajów i kultur z całego świata. Na pierwszym piętrze widzę Włochy, Meksyk i Chiny, do których wchodzi się z garbem i pokorą przez ceglany tunel. Młodzi z podstawówek mają szansę wejść w wyprostowanej pozycji.
Wejście Smoka i tunel do Chin. Wejdziesz tylko z pokłonem i widokiem na swoje trampki.
Poręcz, wskok po schodach i zakręt. Drugie piętro. Odwiedzający oglądają barmański show, który znakomicie rozkręcił Pan Patryk ze swoją fantastyczną ekipą. Oraz sale, a w salach ludek, który w poprzednich latach przyszedł do szkoły, aby zobaczyć Dzień Otwarty. W drzwiach niczym wodorosty snują się kolorowe kotary z papieru. No to nurkujemy przez taką kotarę do jednej z sal…
Egipt odsłania swoje tajemnice… 💪💪💪 Trafiamy na zabawę u faraona, z Egipcjankami, dzidami i bosą tancerką na czerwonym dywanie. Ramzesi z 1 bt milczą jak mumie, ale pokazują palcami hieroglify, które dają się łatwo odszyfrować… 😉😉😉
Uczniowie z podstawówek krążą po salach. Niby trochę nieśmiali, ale rozglądają się, tu coś zagadają, tam porwą ciastko lub nabiorą coś ciekawego z miski… Wzrostem wyróżniają się łowcy-zbieracze, którzy przeczesują sale w środku dnia — Panowie Informatycy oraz Pani Wiesia. To jurorzy konkursu „Z Tuwimem przez świat”, oceniają wystrój sal, kostiumy uczniów i serwowane potrawy. Egipt zdobędzie u nich pierwsze miejsce. Gratulacje! 😉
Na korytarzu luz jak w Rio. Do Pana Andrzeja, który dyżuruje koło filara podchodzi Michał z klasy turystycznej.
— Ma pan taki sam kubraczek jak Szrek.
— Ty łobuzie!!
Pan Andrzej piorunuje Michała wzrokiem, ale najwyraźniej ma ubaw z tej sytuacji.
Hiszpanki i sympatyczna zabawa przy gorących rytmach 😉
Chwilę później Pan Andrzej staje się eksponatem. Chłopak z Tuwima podprowadza do niego grupę uczniów z podstawówki i wskazuje brodą:
— O, tutaj widzicie fajnego nauczyciela. Zwiedził pół świata!
Młodzi oglądają okaz z zaciekawieniem i odchodzą. Sytuacja powtarza się jeszcze dwa razy, a później Pan Andrzej udaje się — jak prawdziwy eksponat — na konserwację herbatą w pokoju nauczycielskim.
Na miejscu dawnego sklepiku znajduje się stoisko z włoskimi smakołykami. Cieszy się zainteresowaniem gości, raz po raz czyjaś ręka porywa delicje z blatu. W końcu ze stołów znika cały poczęstunek. — Wszystko mi zjedli… — tak jakby z nutą smutku zauważa kierowniczka stoiska, Pani Aneta.
x x x x x
Trzydzieści minut po pierwszej impreza się kończy i płynnie przechodzi w sprzątanie szkoły. We środę zaczynają się matury i wszystko musi lśnić. Także tablice, z których trzeba pościerać rysunki. Ciężko to przychodzi, gdy widać, że tablicę dotknęła ręka szkolnego Leonarda. Żegnaj, Mona Liso z Meksyku…
Liczby to tylko liczby, ale mimo to zerkam na licznik gości. Wygląda całkiem nieźle…
I tyle na dzisiaj. Trzymajcie się!
Opowieści znalezione za biurkiem, część 2 — Profesor Stoecker, smok i telefon
Dzisiaj na blogu ciąg dalszy wywiadu z naszym nauczycielem-emeritusem, Panem Ryszardem Stoeckerem. W poprzednim wpisie była mowa o jego książce pt. „Wołanie zombich o karbid” — pora dokończyć temat i dorzucić historyjkę o Tuwimie.
x x x
Profesor Stoecker — Wypuśćmy jeszcze jakiegoś zombiego (czyli opowiastkę o życiu).
Zanurza wzrok w książce i szuka kolejnego fragmentu do nagrania na dyktafonie. Znajduje scenkę, w której chłopak o imieniu Achim ma przygotować tyłek na plaśnięcie rodzica (tzw. szmary lub lejty). To śląska historia z czasów, gdy Pan Ryszard miał może trochę ponad metr wzrostu, na świecie nie było jeszcze Artura Szpilki ani Najmana, a po domu Achima niczym po ringu bokserskim krążyła mama Rouza…
- Achim, do dom! Szykuj rzyć na szmary! — darła się nieraz mama Rouza, która dała imię pseudonimowi, jaki potem lubiłem używać pisząc do gazet. — Za co te lyjty? — Za to, coś się doł! Achimek brał lanie (szmary albo lyjty) za to, że go zbili koledzy. Jeśli on komuś przywalił — było ok. Pan Griese też go oczywiście lał, w trybie zwykłym, gdy Achimek przeskrobał coś lub się nie słuchał mamy Rouzy.
Lepiej nagrał się inny epizod z książki — opowieść o smoku-alkoholiku z miejscowości Rzyki-Jagódki. Publikujemy, nie takie rzeczy są w szkolnych lekturach. „Dykta” oznacza w nagraniu denaturat, a Soła to oczywiście rzeka. Trzy, dwa, jeden, spotkanie z procentozaurem:
Przeglądam książkę. Przed oczami przelatują mi rozdziały o intrygujących tytułach: „Cementem w krzaki”, „Dwieście spleśniałych bułek”, „Gulasz z serc” i „Inwazja szczurów na Bielsko”. Szukam czegoś o Zespole Szkół.
Ja — Czy w książce jest coś o naszej szkole?
Pan Rysiek — Tak, oczywiście. Na okładce pisze: „Do przejścia na emeryturę w 2017 roku pracował w bielskim „Tuwimie” — jednej z polskich szkół przodujących w realizacji programów współpracy młodzieży europejskiej”…
Trzeba drążyć temat.
Ja — To może przytoczy Profesor z pamięci jakąś historyjkę o Tuwimie? Wyciągnijmy coś na światło dzienne.
Pan Rysiek zamyśla się, chyba „lepi” w umyśle jakiegoś Frankensteina…
Pan Ryszard — W latach dziewięćdziesiątych, gdy mieszkałem w bloku obok Tuwima, miałem wspólny telefon ze szkołą. Stało się tak, bo mój teść, telefoniarz, podpiął linię telefoniczną do szkoły przez moje mieszkanie. Jak potem ludzie dzwonili do Tuwima, to tak naprawdę dzwonili do mnie, a ja ich przełączałem do szkoły. No chyba, że sam w danej chwili dzwoniłem i tym samym blokowałem linię do Hotelarza. W ten sposób (nie chwaląc się) zablokowałem rozmowę samego Kuratorium Oświaty z naszą ówczesną Panią Dyrektor…
Połączenie mieszkania Profesora Stoeckera ze szkołą. Pan Rysiek rozdawał karty.
Robi się późno…
Profesor mógłby opowiedzieć duuużo więcej takich niezwykłych historii, ale na razie nie chcę go męczyć. Dopijam herbatę, zamykam książkę, żeby nie wydostały się z niej kolejne zombiaki i z żalem żegnam się z moim niezwykłym gospodarzem. Liczę na kolejny wywiad, i to zanim dwieście bułek spleśnieje w mojej kuchni. Do zobaczenia Panie Ryszardzie, do zobaczenia czytelnicy-słuchacze-oglądacze! 😉😉😉
Opowieści znalezione za biurkiem, czyli powrót Profesora Stoeckera
-Stoecker!! — w słuchawce zgłasza się mój rozmówca. Nazwisko rzuca energicznie, jak rozkaz odpalenia torpedy. Przedstawiam się. Rozkręca się rozmowa i koniec końców umawiamy się na spotkanie. Świetnie. Pan Ryszard zakończył pracę w naszej szkole parę dobrych lat temu i pora sprawdzić, co aktualnie porabia. Tym, którzy nie znają postaci Pana Ryśka wyjaśniam — przez lata uczył w Tuwimie angielskiego, pracował w dziennikarstwie, jest tłumaczem. Kolekcjonuje ciekawe historie i szklane ryby, hobbystycznie wyłapuje absurdy tego żywota.
x x x
Drzwi otwierają się przyjaźnie. Przypominam sobie, że wybitny rzeźbiarz Xawery Dunikowski wypychał przez wizjer szpikulec, aby odstraszać gości… Nieważne. Przede mną wyłania się Pan Ryszard. Nietknięty palcem czasu, ale z ręką w tulei zrobionej z bandaża. Witamy się.
Ja – Jak zdrowie, Profesorze?
Pan Ryszard – Prawie miesiąc byłem w szpitalu i właśnie wróciłem do domu. Idzie ku lepszemu, ale muszę używać chodzika. Wszystko zaczęło się od upadku.
Sadowi się za biurkiem, pod skarpą zbudowaną z książek. Ufam, że nie zejdzie lawina. Pod kaloryferem kładzie się miniaturowy tygrys i zaczyna nasłuchiwać.
Ja – Słyszałem, że na emeryturze napisał Profesor książkę…
Pan Ryszard – Rzeczywiście. W sumie miałem ją napisaną dwanaście lat temu, ale wydanie odwlekało się. Kolega Inżynier przekonał mnie, żeby to w końcu zrobić. Książka nosi tytuł „Wołanie zombich o karbid.”
Profesor kontynuuje – W przeszłości przymierzałem się też do „Zbrodni po beskidzku”, ale pojawiły się turbulencje i sprawy nie dokończyłem. Fabuła miała być mniej więcej taka: wypili alkohol, ktoś krzywo spojrzał i dostał wiadrem. Albo taka: wypili i ktoś dostał wiadrem.
Gospodarz tak jakby mruga okiem. Mały pod kaloryferem słucha w napięciu.
Przeglądamy „Wołanie zombich”. Oczywiście nie jest to zwykły horror o żywych trupach. Pan Rysiek opisuje „czasy, które odeszły i kraj, którego już nie ma”, generalnie nasze strony i „Ślunsk” sprzed dziesięcioleci. Parzyste rozdziały to przedruki artykułów, które jako dziennikarz pisał do gazet. Książka dokumentuje rozmaite stany umysłu i epizody z życia bufetowych, redaktorów, stróżów, Zdzichów z flaszką i na odwyku, gdzieś wyskakuje Gierek. Ich język jest językiem książki. Tekst często jest komiczny, ale i dosadny. A tytuł? — Słowo „zombi” oznacza chudego alkoholika, natomiast „karbid” to denaturat z sokiem — niewinnym głosem wyjaśnia autor.
Aktualne zdjęcie Pana Ryśka w jego literackiej jaskini. Do tekstu w dymku jeszcze wrócimy 😉
Szukamy kilku fragmentów do nagrania audio. Odsiewamy to, co świetne, ale wymaga jakiegoś komentarza historycznego. Oraz to, co „dosadne i swawolne”. Trochę tak odsiewamy…
- O, to jest niezłe! Nie publikujemy…
Wreszcie mamy kilka wdzięcznych kawałków. Włączam dyktafon, a Pan Rysiu zaczyna czytać tonem urodzonego gawędziarza i żartownisia 😉😉😉😉😉. Brzmi to tak (trzeba puścić głośno):
Fragment rozdziału pt. „Staszek Hulbój ma chorą macicę”
To samo, ale z dodatkiem paru dalszych zdań z książki:
Wilhelm Torbus, górnik z kopalni „Piast”, korzystał z dwudniowego zwolnienia lekarskiego z powodu… ostrego zapalenia jajników. Stanisław Hulbój, górnik kopalni „Borynia”, cierpiał przez jeden dzień na inną przykrą dolegliwość związaną z funkcjonowaniem… macicy. Herberta Smolca, górnika kopalni XXX-lecia PRL, nie było w lutym w pracy przez trzy dni. Powód — zaawansowany rak płuc. Kilkanaście dni później tenże sam Smolec leczył się na raka… jelita grubego. (…) Były to choroby jedynie na papierze. A że to, co zapisane o człowieku czasem ważniejsze niż on sam — to już inna rzecz. (…) Prawdziwymi „dolegliwościami” Torbusa, Hulboja i Smolca były niedyspozycje spowodowane uczestnictwem w rodzinnych uroczystościach — weselach i imieninach, względnie potrzeba wykonania pilnych prac w polu.
Z rozdziału pt. „Tresowane myszy japońskie”
Kotek kończy nasłuch, wyłania się spod kaloryfera, miauczy i gdzieś znika. Ja zostaję i kontynuuję rozmowę z Panem Ryszardem. Opowie o tym inny wpis, ten zamykam. Do zobaczenia! 😎
Gra miejska w Białymstoku, niedźwiedzie i gotowanko
„Witajcie Litwini!” — zawołał Polak i zagrał na trąbce.
„Cześć Polaki!” — odpowiedział Wielki Książę Litewski Mindaugas.
Przybili piątkę, zdobyli Białystok i ruszyli tropić niedźwiedzie na ulicach. Kto? Turyści z Tuwima i towarzystwo z litewskiej szkoły turystycznej Klaipedos Turizmo Mokykla. To wydarzyło się naprawdę. Na świadków biorę naszych językowców, Panie Malwinę i Basię, które we współpracy z litewskimi Paniami Nauczycielkami rozkręciły niezwykły projekt pt. „Gra na styku kultur”. Jeśli czujecie egzotykę, to prawidłowo. Za chwilę szczegóły — oj, działo się.…
Spotkanie kultur w Białymstoku, jesień 2022. Przyjrzyjcie się bohaterom tego wpisu. Jest moc!
Jeden z punktów projektu: warsztaty kulinarne, podczas których przyrządzano potrawy z Polski i Litwy. Na pierwszym planie poniżej ekipa z Litwy — babki z rodzynkami 😉
Szkolne zdjęcia i filmiki z Białegostoku z upodobaniem pokazują jedzenie albo robienie jedzenia, tak więc pojawia się pytanie: po co tak naprawdę oni tam pojechali? Zróbmy przesłuchanie — wszyscy po kolei na wagę!…
Inna scena z kuchni. Wodzu po prawej unosi nóż. Wzywa towarzysza na pojedynek kulinarny?
Towarzystwo dokonało w kuchni różnych wyczynów, w tym upichciło krupnik z kurkami, pulpety z dzika, wareniki z babką ziemniaczaną i schabowymi szpyrkami, oraz serniki 👍😍💪 Wszystko bardzo smaczne, chociaż szkoda mi dzika. Żył sobie w jakimś lesie, dłubał ryjkiem w ziemi, a bractwo kucharskie przyjechało i człowieka spulpetowało…
Stół po litewsku wygląda jakoś tak znajomo… Poniżej serniczki w sosie malinowym zrobione przez uczniów.
Kluczowy element wyjazdu: gra miejska. Najpierw gracze obejrzeli sobie miasto, zbadali jego potencjał turystyczny i rozgryźli aplikację, dzięki której opracowanie gry miejskiej jest prostsze. Potem podzielili się na grupy, które przygotowały dla siebie nawzajem zadania do wykonania w terenie. Jednym z nich było odszukanie figurek polarnych niedźwiedzi, WidziMisiów.…
Tu ciekawostka — wśród misiów znalazł się jeden, który w swoim krótkim, metalowym życiu zdążył paść łupem złodzieja. Hmm… Swoją drogą, lepiej nie napotkać takiego miśka po ciemku. Twardziel nie przepuści, prędzej zaboksuje i złamie nadchodzącemu piszczel w nodze.
(Pan Jarek nie był w Białymstoku, ale poświęcił się w tym nagraniu dla nauki 😉)
Ta scena przejdzie do historii — Urząd Stanu Cywilnego, zadanie-wyzwanie: trzeba wziąć ślub. Długowłosy ksiądz odprawia modły, żeby panna młoda dorobiła się w małżeństwie jakiejś kurtki. Druchna może jeszcze uciec, a kucająca osóbka chyba pozuje do filmu dla przedszkolaków „zobacz, jak prawidłowo wycierać się do ręcznika”. Przefajni 😊😎😎👍
Uczestnicy „Gry na styku kultur” oprowadzali się też jako przewodnicy po miejscowych szlakach turystycznych. Po drodze zawitali do wizytówki miasta, Pałacu Branickich z parkiem.
Jak sami widzicie, wypad do Białegostoku ciekawie połączył przyjemne z pożytecznym. Specjalnego smaczku wyjazdowi dodał — TAK, TALERZ PULPETÓW TEŻ, OPUŚĆ RĘKĘ — kontakt z litewską młodzieżą. Nawet więcej, bo podczas wieczorków narodowych ludzie z Tuwima mieli okazję poznać litewską kulturę, a Litwini — naszą. Bardzo dobra rzecz, bo w sumie co my tak naprawdę o sobie wiemy?
Kłaniam się Paniom Basi i Malwinie oraz Paniom Koordynatorkom z Litwy. Świetny pomysł i wykonanie! Brawo gracze z klas turystycznych 😉😉😉!
Zajrzyjcie do Białegostoku. GAME OVER. Do zobaczenia!
kkk
Łapiemy energię — Dzień Sportu 2022
Witajcie. Dzisiaj wracamy do atrakcji Szkolnego Dnia Sportu z zeszłej środy. Nie będzie to pełna relacja z przebiegu imprezy, a co najwyżej skrót wydarzeń — bardziej niż odległości czy lokaty chciałbym przywołać klimat zawodów w serii krótkich migawek.
Cofam kalendarz. Stadion w Wapienicy, 12 października. Dość zimno. Z początku zmotoryzowana publika siedzi w swoich samochodach na parkingu i żałuje, że nie ścięto drzew zasłaniających widok na stadion. Inni palą w krzakach dla rozgrzewki… Po 10.00 przyspieszenie. Oficjalna rozgrzewka. Zaraz wszystko ruszy.
Pan Mariusz — sędzia konkurencji biegowych — udziela uczniom instruktażu. Trochę niczym szeryf, z tym że zamiast rewolwerów trzyma w dłoniach pistolety startowe. W czasie biegów nie będą jednak używane — sygnały do startów będzie dawać klapnięcie dwóch desek na zawiasie.
Pan Jacek unosi deski nad głowę. KLAAAP!
Zaczyna się pierwszy bieg, a obok skoki w dal i wzwyż, oraz pchnięcie kulą. Na bieżni robi się gorąco. Lecą. Bieg na 100 metrów zacięty i pełen emocji. Zawodniczka z toru nr 6 kończy wyścig na torze nr 4. Przy Panu Mariuszu mdleją dziewczęta. W tle lata kula.
Po sąsiedzku skoki w dal. Zawodnicy zaczynają dolatywać do progu piaskownicy. Sędziujący im Pan Andrzej patrzy krytycznie, ale nie rwie włosów z głowy. Nie ma co, rekordów chyba dzisiaj nie będzie? Poczekajmy, zaraz skacze Daniel z fantastycznej klasy 4 ctp…
To jest moc! Daniel wbija się w piach po pas. Skok w dal czy na głębokość?
Chłopcy proponują wyścig nauczycieli. Panowie Piotr, Przemysław i Andrzej naradzają się spojrzeniami. Chyba nie mają dobrych butów, a Pan Andrzej musi szukać chętnego na skok w dal. Pobiegną za rok? Panie Piotrze, słyszy mnie Pan?
Sztafeta 4 x 100 metrów. „Teraz może być zamęt!”- Pan Mariusz rzuca ostrzeżenie sędziom na mecie.
Biegacze mkną po elipsie. Przekazują pałeczki zmiennikom, ci pędzą dalej, a sędziowie ze stoperami patrzą i dostają zadyszki. Znowu pałeczki. Wszyscy wgapiają się w sztafetę. Zawodnicy zjadają kolejne metry. Skręt, pałeczki, bieg. Wpadają na metę jak do odjeżdżającego autobusu nr 22. KONIEC! Sędziowie zgniatają stopery, ten bieg ich niemal wykończył. Koniec!!
Kto wygrał? Patrzcie na stronę szkoły i Facebooka. Moja nieoficjalna lista zwycięzców jest dłuższa — są nimi… wszyscy, którzy brali udział w Dniu Sportu. Świeżego powietrza i ruchu nigdy dość 😁😁😁 Trzeba tu podziękować naszym drogim Wuefistom za organizację Dnia, z pewnością nie był to dzień jak co dzień 👌
Koniec relacji. Do zobaczenia!
Załącznik — loty na mamucie
Poniżej pokaz skoków w dal w wykonaniu naszych absolwentów. Fotki zrobiono w 2009 roku, gdy — jak widać poniżej — doszło do starcia Tytanów. Pan Andrzej nie musiał grabić progu skoczni 😉
Rozpęd na belkę i sprężyna z jednej nogi…
Łyse bieżniki go nie powstrzymają.
Przelot nad bulą…
Dostał wiatr pod trampki. Pozycja na „siedzącego w ciasnej szafie”…
Orzeł z Tuwima ląduje! Ale urwał! Telemark na obie nogi, kolana ugięte, prawidłowo. Brawo 👍